Zawsze być człowiekiem

Opowieść o Krystynie Maciejewskiej | Archiwum Wspomnień Stoczniowca

Odcinek I

Zawsze być człowiekiem

opowieść o Krystynie Maciejewskiej, numer stoczniowca 12,367

Naszą ekipę przyjęła w mieszkaniu na gdańskim Chełmie, ubrana elegancko, jakby się nas spodziewała od wielu tygodni, choć o możliwości tych odwiedzin dowiedziała się niedługo wcześniej. To zresztą charakterystyczne dla większości spotkań z bohaterami filmu. Ilekroć przychodziliśmy do nich – a były to często wizyty zupełnie spontaniczne, dosłownie z ulicy, po zaledwie krótkiej rozmowie “przez okno” – witali nas, jakbyśmy byli gośćmi spodziewanymi od dłuższego czasu. Jakby wiedzieli, że w końcu pojawi się ktoś, komu będzie można opowiedzieć historię swojego życia.

Na stoliku, obok jej ulubionego fotela, ustawiła swoje życiowe trofea – dyplom uznania od miasta i medal za odgruzowywanie Gdańska z 1945 roku, szyjkę po butelce radzieckiego szampana rozbitego o kadłub ochrzczonego statku. Trochę dalej, na stole obiadowym więcej archiwów, a wśród nich dowód na to, że z rodzinnego Grodna do Gdańska przywiozła jako młoda kobieta coś więcej, niż “tylko” umiejętność solidnej, ciężkiej pracy.

Historia jej życia to w dużym stopniu historia powojennego Gdańska i ludzi, którzy przyjechali bardzo często z Kresów, żeby go dźwignąć z ruin i stworzyć na nowo. – Przecież nie tu się urodziłam – podkreśla – tylko w Grodnie. I z Grodna żeśmy przyjechali do Gdańska. Jak tam już zostali Ruscy, trzeba było wyjechać. Mamusia mówi: nie, ja mam dwie córki i muszę wyjechać…

Gdańsk 1945 roku nie miał w sobie nic z ziemi obiecanej. W zasadzie trudno byłoby go odróżnić od innych, najbardziej zniszczonych w trakcie wojny miast, takich jak Warszawa, czy Wrocław.

– Jak myśmy przyjechali to jeszcze przy dworcu normalnie się paliło. Nie ogniem całym, ale się dymiło wszędzie – wspomina. I jak ja oczyszczałam Gdańsk, myśmy odgruzowywali, to jeszcze było pełno, pełno tego żaru. Mimo to, że było zrujnowane wszystko, ale człowiek już wiedział, że przyjechał tu. I popatrzył – inny świat!

Ten moment, w którym Krystyna Maciejewska mówi o “innym świecie” szczególnie zapada w pamięć. Ze względu na jej niezwykłe oczy. Gdy wodzi nimi po pokoju zbierając myśli i wspomnienia, ma się wrażenie, jakby oglądała swoje życie jeszcze raz, podczas magicznej projekcji filmowej.

Inny świat, a w nim Stocznia, w której zatrudnienie otrzymała po czterech latach od przyjazdu do Gdańska.

– Tam się tak czuło, jakby pół Gdańska było w stoczni. Skoro mój numer ewidencyjny jest 12,367 to niech pan sobie wyobrazi, jaka to była ludność.

– A te statki robiły wrażenie na pani?

– Oj, bardzo, bardzo duże. Przecież one były olbrzymie. Zwłaszcza, jak człowiek przyszedł z miasta i nie widział tych statków wcześniej, gdzieś może na obrazku czasem… Boże, jakie to było wielkie!

Sama praca nie była już tak romantyczna. A w słowie “stoczniowiec” nikt nie rozróżniał płci. Zresztą, jak mógłby brzmieć rodzaj żeński tego słowa?

Wizytę u pani Krystyny zawdzięczamy jej młodszej koleżance, byłej suwnicowej w Stoczni Gdańskiej, Urszuli Ściubeł. Urszula bardzo aktywnie wspierała nas w rozmowie z panią Krystyną, która tak wspominała najtrudniejsze chwile w budowie statków: – Jak myśmy okrywali statki i kotły – to była ciężka praca i to nie raz był termin, żeby…

Urszula: …ale to wy robiłyście, nie panowie?

Krystyna: Myśmy robiły! Boże, ile ja tego narobiłam. Tam przecież były takie duże poduchy.

Urszula: no wiem, bo szyłyśmy te poduchy na warsztacie.

Krystyna: Ale to były jeszcze inne, jak już wy przyszłyście to już były inne. A tak, jak już ruszyłaś to, co się zakładało na ten kocioł, to po prostu świeciło się to wszystko. To szkło. I dlatego dzisiaj mam.

Krystyna nawiązuje tu do wciąż nierozliczonego do końca tematu pracy przy azbeście. Jako, że kobiety bardzo często pracowały na różnych wydziałach przy układaniu izolacji, a materiały izolacyjne robione były z wykorzystaniem azbestu, to właśnie kibiety najczęściej zapadały na różnego rodzaju choroby związane z wystawianiem się na działanie tego rakotwórczego, wycofanego już z produkcji, budulca.

Urszula pokazuje Krystynie zdjęcie zdobiące okładkę dwupłytowego słuchowiska “Głosy kobiet, głosy stoczni”: – O, zobacz, jak Teresa trzyma bal azbestu…

Krystyna: No to niestety, ja go na plecach nosiłam.

Urszula: To taki balik ważył 30 kg. Brało się go tutaj na ramię i się szło po trapie. I naprzód!

Praca była ciężka i niebezpieczna, co odczuwało się szczególnie po pożarze na drobnicowcu M/S Maria Konopnicka, w którym 13 grudnia 1961 roku spaliło się żywcem 22 stoczniowców.

Krystyna: – Po pożarze pozostał do ukończenia jeden statek na cito. W zasadzie gotowy do wyjścia, armator miał go zaraz odebrać, wszystko gotowe. Na sam koniec prac, już po zdjęciu rusztowań, mechanik dojrzał, że het u góry ze dwa metry rury pozostało nieizolowane. I on mówi, że tego nie przyjmie. A już czyściutko, wszystko zrobione. No i to trzeba było zrobić. Żadna z dziewczyn nie chciała. Gdzież tam! Wszystkie pouciekały, ta nie pójdzie, tamta nie zrobi. I ja się zdecydowałam pójść. Jak są rury i te rury mają te uchwyty, to po tych uchwytach się wspięłam i weszłam do góry. To było przy kominie. Świat malusieńki był pode mną. I ja sobie usiadłam na tę rurę bez żadnych zabezpieczeń i sobie szyję. Naraz, jak nie wypuszczą z komina pary, taki się, wie pan. huk zrobił straszny. Ludzie myślą, że znowu pożar i zaczęli uciekać, a ja biedna sama na górze zostałam. Też się zastanawiałam, czy mam skoczyć? Ale przyleciał kierownik i zaraz mi krzyczy – Krystyna, siedź, nic się nie dzieje! A ci ludzie to tak uciekali, żeby tylko wyjść cało z tego, a to przecież nie było nic wielkiego. Dyrektor powiedział, że kiedyś mi się za to odwdzięczy. No i dlatego, że nigdy nie odmówiłam żadnej pracy, to tak właśnie i matką chrzestną zostałam.

“Nie bądźcie obojętni!”

Pracy żadnej odmówić nie chciała i nie potrafiła. – Skoro ja przyjęłam tę pracę, to wiedziałam, że muszę ją wykonywać tak, jak się należy.

To jedna z maksym, które wyniosła z rodzinnego domu, zwłaszcza od ojca. Matka nauczyła ją czegoś jeszcze. – Zawsze mnie uczyła, żeby każdemu dać ten szacunek, nikogo nie krzywdzić, zawsze być człowiekiem.

Blisko 40% ludności przedwojennego Grodna stanowili Żydzi. Rodzina Krystyny (z domu Puchalskiej), miała żydowskich sąsiadów. – My z tymi dziećmi po prostu się wychowywaliśmy. I ojciec tam u nich pracował. I jak przyszła ta wojna, tych Żydów wszystkich łapali i do obozów wkładali, a w Grodnie zrobili obóz [getto – red.] i tam wszystkich zbierali. I te cztery, pierw dwie, osoby, uciekły stamtąd i przyszły do nas. I to był młody chłopak, ten jeden. Bo on miał dopiero 17 lat. Siedemnaście… No i przyszedł, i prosił o pomoc. Felek. Feluś…

Czyli Felix Zandman, późniejszy wynalazca, który odniósł sukces naukowy i biznesowy w branży elektronicznej. Prezydent George Bush junior wręczył mu na przykład nagrodę przyznaną przez Electronic Industries Alliance. Film z tej uroczystości jest dostępny w internecie, podobnie jak kilka filmowych biografii dokumentalnych Zandmana, wyprodukowanych zresztą przez niego samego. Jest też tam zdjęciowy i dźwiękowy zapis z jednego z Marszów Żywych z 2008 roku. Zandman przemawia do wielotysięcznego tłumu biorących udział w Marszu, obok niego stoi Krystyna, którą urodzony w ówczesnej Polsce, izraelsko-amerykański przedsiębiorca wspomina jako jedną z tych, którzy ryzykowali własne życie, by uratować jego i innych żydowskich sąsiadów ukrywających się w domu Puchalskich, pod łóżkiem. Przejmującą ciszę towarzyszącą jego słowom przerywa nagle burza dedykowanych Krystynie oklasków. Po jakimś czasie cichnie, ale nie ustaje, by w końcu znów przybrać na sile, jakby zebrani w byłym niemieckim nazistowskim obozie koncentracyjnym dodatkowo zdali sobie sprawę ze skali i wyjątkowości poświęcenia Puchalskich. Krystyna Maciejewska otrzymała dyplom i medal Sprawiedliwej Wśród Narodów Świata jeszcze w latach 80-tych, ale nigdy się tym nie chwaliła. W latach 90-tych doszło nawet do tego, że zaczęła ten fakt ukrywać. Stało się tak po tym, jak na drzwiach mieszkania jej siostry – również wyróżnionej w Yad Vashem – ktoś wymalował Gwiazdę Dawida. – Niepotrzebnie powiedziałam sąsiadom… – miała później wyznać swojej siostrze. Krystyna wzięła to sobie do serca. Może dlatego jej dyplom Yad Vashem odkryliśmy niejako przypadkiem, buszując w domowych archiwach, na co jednak dała nam przyzwolenie.

Felix Zandman tak wspomina moment, w którym zapukał do drzwi Puchalskich po ucieczce z getta. Otworzyła Janowa, matka Krystyny. – Proszę, potrzebuję pomocy na jedną noc i potem sobie pójdę – wydusił z siebie resztką sił, przestraszony, wygłodzony, zabiedzony. Janowa w kilka sekund podjęła decyzję, która mogła zaważyć na życiu ich siedmioosobowej rodziny (Krystyna miała czworo rodzeństwa). – Bóg Cię zesłał, zostań z nami, co się stanie z Tobą, stanie się i z nami. Nigdzie już stąd nie pójdziesz. – A potem, jak się okazało doszło jeszcze parę osób – wspomina Maciejewska. – Trzech mężczyzn, jedna kobieta. Było małżeństwo. W bardzo ciężkich warunkach przebywali. W bardzo ciężkich. Bo to pod łóżkiem wykopany schowek był, gdzie oni siedzieli, ale to mało miejsca, bo nie było jak więcej wykopać.

Krystyna znów patrzy tymi swoimi oczami w przeszłość. Ponoć oczy mamy te same od urodzenia. Oczy nie rosną. W tym momencie jej oczy to oczy niespełna dziesięcioletniego dziecka. – Oj, to było bardzo duże przeżycie. Jak na przykład przyszli Niemcy z psami. I ten pies leci prosto do mieszkania. A mamusia wie, że Niemcy są na placu. I wtedy wzięła prędko pieprz. I tak od drzwi do samego łóżka sypała pieprz. I pies co wleciał tylko, podszedł kawałek i zaczął kichać. No to wziął [Niemiec – red.] i zabrał tego psa. Myśmy myśleli, że już znajdą. No więc prędko uklękliśmy i zaczęliśmy się modlić, żeby nas Bóg wychronił od tego!

Krystyna miała wtedy dziewięć lat. Była świadomym dzieckiem, bez którego współpracy konspiracja by się nie udała. To dlatego Yad Vashem przyznaje tytuł Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata również ówczesnym dzieciom. – Z tym przechowaniem to bardziej mamusi inicjatywa. Ojciec to taki był troszeczkę… jednak dzieci… – zastrzega – i bał się. Ale mamusia powiedziała twardo. Wiedziała, że musi tę pomoc dać. Że nie może zostawić bez pomocy. Tych osób.

Zandman pamięta rozmowę z ojcem p. Krystyny. – Zapytał mnie, czy ja bym to zrobił – wspomina. – Czy zrobiłbym coś takiego dla nich. Odpowiedziałem, że gdybym był kawalerem to rozważyłbym to, pomyślałbym o tym. Ale gdybym był żonaty i miał piątkę dzieci, prawdopodobnie nie. Są tacy, którzy oddają życie za innych, a oni oddali życie za mnie.

Postawa solidarności była więc czymś naturalnym dla niej przez całe życie. Również przed i w trakcie strajków w sierpniu 1980 roku. Sama nie mogła strajkować, była na zwolnieniu lekarskim, ale codziennie przynosiła koleżankom i kolegom pod bramę prowiant, papierosy i wiadomości z miasta. – Tam byli wszyscy, których znałam. To tak, jakby rodzina moja tam siedziała. Ja musiałam ich odwiedzić. Chociaż popatrzeć, czy żyją, czy im się tam krzywda straszna nie dzieje. Pomocy nie mogłam wielkiej dać, ale to była dla mnie radość i ciekawość, że ja się spotkam jeszcze z nimi.

W trakcie wojny, jeszcze jako dziecko – Sprawiedliwa Wśród Narodów Świata.
Tuż po wojnie, jako nowa gdańszczanka – zasłużona dla miasta; pomogła je odgruzować i odbudować.
W stoczni – pracowita, ponadprzeciętnie, zostaje chrzestną statku.
W trakcie strajku – solidarna

Krystyna Maciejewska – bohaterka filmu “Stoczniowcy. Ludzi z tła” odeszła 5 stycznia 2020 roku w wieku 89 lat w swoim rodzinnym Gdańsku.

Marek Osiecimski

Podcast: posłuchaj opowiadania Zandmana o Puchalskich

Zapraszamy do wysłuchania przemówienia Felixa Zandmana, wygłoszonego podczas Marszu Żywych w byłym niemieckim nazistowskim obozie koncentracyjnym KL Auschwitz w 2008 roku. Obok Zandmana stoi Krystyna Maciejewska, o której Zandman w pewnym momencie wspomina. Jego opowieść wywołuje lawinę braw. Owacje w pewnym momencie cichną, by po chwili się wzmóc, tak jakby zgromadzeni z jeszcze większą mocą zdali sobie sprawę z ogromu poświęcenia rodziny Puchalskich i 9-letniej wówczas Krysi. Zandman zaczyna od podania swojego żydowskiego imienia….

Zandman o Puchalskich