Śni mi się mój ukochany zakład
Opowieść o Stanisławie Bronisiu, numer stoczniowca 51,757
| Archiwum Wspomnień Stoczniowca
Odcinek IV
Śni mi się mój ukochany zakład.
Opowieść o Stanisławie Bronisiu, numer stoczniowca 51,757.
.
Podcast o samotności i solidarności bohatera Sierpnia ‘80.
Kończyliśmy właśnie ujęcia do filmu “Stoczniowcy. Ludzie z tła” z panem Markiem, o którym już w tym archiwum pojawiła się historia oraz jego sąsiadem, panem Kazimierzem, którego historia jeszcze się tu pojawi. To była niedziela. Marek i Kazimierz mieli po prostu wejść do klatki po spacerze. Taka zdjęciowa klamra, bardzo nam potrzebna. Ale Kaziemierz zauważył, idącego pana Stanisława Bronisia. Wracał właśnie ze mszy świętej, a pan Kazimierz – niejako w naszym imieniu – zagadał do niego. W końcu wszyscy mieszkali w tej samej klatce, w bloku na gdańskiej Zaspie. Jako reżyser robiący film o stoczniowcach nie wierzyłem, że wydarza mi się właśnie takie dobrodziejstwo, którego wartość filmowa miała jeszcze urosnąć.
Kazimierz Korzeniowski: Ty pracowałeś też w stoczni?
Stanisław Broniś: Tylko 42 lata. I jeszcze trochę… ja [w energetyku – red.] zabezpieczenie stoczni. Wcześniej pracowałem też na statkach, jak byłem młody, zdrów i wytrzymały, a później poszedłem… Pracowałem też na W3, na wyposażeniu, później na C2 na rurowni…
Kazimierz Korzeniowski: historia, historia…
To pytanie wyrwało mi się spontanicznie zza kamery. I bardzo dobrze się stało…
– A pan strajkował?
Stanisław Broniś: Proszę pana! A kto zakładał Solidarność z Wałęsą u energetyka. Wszystkie zakręty w stoczni, jakie tylko były po drodze. Od 62 roku, od pożaru Konopnickiej, aż do 2004.
Kazimierz Korzeniowski: no, to jest historia…
Pierwszy raz mogli sobie tak spokojnie rozmawiać. Kazimierz z pewnym nawet wyrzutem zauważył, że Stanisła nigdy nie powiedział mu o przewodniczeniu wydziałowej Solidarności. – Bo się o tym nie mówiło – odpowiedział Broniś i wszyscy zniknęli w klatce.
Stanisław Broniś zaprosi mnie do siebie, by pokazać mi swoje archiwa. Wśród nich legitymacja wydziałowego przewodniczącego z numer 1. W filmie pada pytanie: komu pan o tym opowiadał wcześniej? – Nikomu – odpowiada Broniś zdziwiony. – A komu miałem opowiadać?
Tak zaczął się nasz film. Goszcząc u pana Staszka czułem, że przede mną siedzi ktoś obdarzony nie tylko niebywałą charyzmą, ale i umiejętnością opowiadania o swoich przeżyciach… W filmie Stanisław Broniś opowiada o swoich mrożących krew w żyłach wspomnieniach z Grudnia ‘70 i kluczowej dla utrzymania logistyki strajku roli w trakcie Sierpnia ‘80. To on i jego wydział pracował by strajkujący mieli prąd i ciepłą wodę. Ale z ciężkim sercem musiałem zrezygnować w filmie z fragmentów traktujących o trudach pracy w stoczni. Kiedy pan Staszek opowiadał o tym wszystkim, w ustach czułem posmak stali i ciało przeszywał dreszcz zimna.
Broniś musi wiedzieć co to suspens w filmie. Zresztą jego pasją było odwiedzanie stoczniowego kina i namiętne, wielokrotne oglądanie często tych samych westernów. Jak John Wayne bierze oddech, wzrok kieruje gdzieś pod sufit i zaczyna snuć mrożącą krew w żyłach opowieść.
– Jak przyszła zima i statek surowy z pochylni zszedł, i tam jak żeśmy weszli, to była praca nie do pozazdroszczenia. Nie wiem, może dlatego, że ja byłem pierwsze miesiące? To dla mnie to się wydawało tragedią. Jak była woda na pokładzie, ja miałem buty z podkówkami, to przymarzałem nie raz do pokładu. Jak stałem dłużej i coś robiłem to ta woda zamarzała, że że podkówki były stalowe, to mi przymarzały nogi. I palnikiem musiałem ogrzać do okoła. Żebym się mógł oderwać. A jak się robiło znowu w pomieszczeniu jakimś i powiedzmy było pomieszczenie z dziesięcioma spawaczami, nie było urządzeń wentylacyjnych takich, jakie mamy dziś. A my jak wchodziliśmy do takiego pomieszczenia powiedzmy, jak ten pokój, to do śniadania, tak jak z panem siedzę jeszcze się widzimy, ale po śniadaniu już żeśmy się nie widzieli, tylko żeśmy rozmawiali. Takie było zadymienie. Nie było masek. Później dopiero wszystko to zaczęło się pojawiać. A tak to była wredna praca. Naprawdę.
I tak właśnie pracowało się świątek, piątek i niedziela… dosłownie…
– Taki był straszny wiatr w wigilię, porozrywało statki z tymi cumami, z tym wszystkim, przerwało ten most pontonowy na Holm, co tam był, dźwigi wa strąciło na terenie C, wpadło wszystko do wody, to myśmy wtedy w Wigilię zaczęli, to myśmy robili chyba trzy, albo cztery dni. Non-stop tam. Bez przerwy. W tym wichrze, w tym deszczu, w tym wszystkim. Tylko nam suszyli te ubrania, żeśmy zmieniali i z powrotem do pracy…
Nic dziwnego, że już na emeryturze obrazy z tej pracy zaczęły do niego wracać i go prześladować…
– Śni mi się mój ukochany zakład. Noc w noc. Teraz dopiero, jak straciłem tę pamięć, mam demencję, to nie zawsze mi się śni. Ale jak mi się śni to zawsze musi być stocznia. Że woda wyschła w kanale, że chodziliśmy po dnie kanału, że później wody nabrało, że uciekamy gdzieś do jakiejś łodzi i szybko się ewakuujemy. No takie głupoty. Ale co noc! Ja już miałem z tym do lekarza iść. Pytałem ludzi, którzy gdzieś pracowali i oni mówią, że nie. Ale strajk jakoś nie. Choć bywało, że śniłem te strajki, ale bardzo rzadko. Ale w pracy? Z tymi wszystkimi kolegami, co się znam, jak pracuję. Tak się człowiek potrafi przez tyle lat… przysposobić.