Historia zatoczyła koło
Wspomnienia byłego pracownika Stoczni Gdańskiej im. Lenina – nr. ew. 66035 | Archiwum Wspomnień Stoczniowca
Odcinek IX
Historia zatoczyła koło.
Wspomnienia byłego pracownika Stoczni Gdańskiej im. Lenina – nr. ew. 66035
Podcast: posłuchaj rozmowy z Gerardem Thrunem.
Wszystko zaczęło się w 1968r. Skończyłem szkołę podstawową nr. 3 w Kościerzynie i stanąłem przed dylematem wyboru dalszego kształcenia. Nie miałem sprecyzowanych planów, ani wybranego kierunku. Ojciec był elektromonterem PKP, więc postanowiłem kontynuować tradycje rodzinne i zdawać do Technikum Kolejowego w Bydgoszczy, na zabezpieczenie trakcji kolejowych, tak jak tata. Za słabo zdany egzamin i nieudane podejście, spowodował szukanie szkoły. W poniedziałki, ze względu na kolumnę sportową, kupowałem gazetę Głos Wybrzeża i wyczytałem z ogłoszenia, że jest prowadzony nabór do Zasadniczej Szkoły Budowy Okrętów w Gdańsku -Wrzeszczu, przyzakładowej szkole Stoczni Gdańskiej im. Lenina. Miałem dość dobre świadectwo, więc złożyłem tam dokumenty do klasy elektromonter okrętowy. Zostałem przyjęty. Z obowiązkiem przytycia, gdyż miałem spora niedowagę. Trzeba było to teraz wszystko zorganizować.
Nie pochodziłem z bogatej rodziny, wręcz biednej. Było nas i Bogu dzięki jest nadal, pięcioro rodzeństwa, a ja najstarszy, rocznik 1953. Mundur z naszywkami szkoły przerobiła mi mama krawcowa, z przysługującego kolejarzom sortu, który najmniejszy pobrał Tata. Czapkę odstąpił mi starszy kolega z naszej ulicy, Czesiu Łobocki, który wcześniej uczył się w tej szkole. Przyszedł czas na załatwienie internatu, ale niestety miejsc już w bursie nie było. Z pomocą przyszła ciocia Ojca w Gdyni Orłowie. Tata jako kolejarz, wystarał się o roczny bezpłatny bilet na przejazdy kolejką SKM na trasie Gdynia –Gdańsk, więc jeździłem z Orłowa do Gd-Politechnika, a przez 20minut można było jeszcze się pouczyć. Przez te trzy lata nauki w ZSBO (wychowawczyni, niezapomniana p. Sławomira Karaś) mieszkałem w trzech różnych miejscach, co dobrze wpłynęło na poznanie Trójmiasta. I rok w Orłowie, a w II roku, Mama wystarała się o internat przy III LO w Gdyni, a w III roku nauki, mieszkałem w bursie przy ul. Leczkowa we Wrzeszczu, obok ZSBO. 2-go września 1968r.zostałem stoczniowcem, z nr.ew.66035. Najpierw jako uczeń elektromonter. W szkole oprócz nauki, były także zajęcia sportowe. Byłem członkiem szkolnej drużyny na Spartakiady Okrętowe w koszykówce i piłce nożnej, a także grałem w juniorach Polonii Gdańsk. W II roku nauki odbywały się praktyki w warsztatach szkolnych O-1, (skąd z okna była widoczna, nie istniejąca dzisiaj, obrotnica kolei stoczniowej), a w III klasie na wydziale elektrycznym C-4 (czasami na W-4). Za zajęcia praktyczne otrzymywaliśmy wynagrodzenie, więc odciążyłem już rodziców. Dostawałem też zapomogi kwartalne, ale dość nieregularnie, bo okazało się że pani, która je wypłacała, czasami je wypłacała sobie. Potem po ukończeniu szkoły, od września 1971 do końca lutego 1975, zostałem zatrudniony na wydz.C-4 u mistrza Zdzisława Rawickiego, na statkach-trawlerach, typu B-22 i B-26 (prowadzący prace; Wiesław Puchta, Misiu Wierzbicki, Marian Kozerski, Janiszewski, Wacław Radziul, Czesław Macuga), kierownikiem wydziału był p. Czesław Piróg. Zajmowałem się montażem instalacji elektrycznej – układaniem kabli, podłączaniem urządzeń elektrycznych (oświetlenie, ogrzewanie, montaż gniazd wtykowych, wyłączników, przełączników, rozdzielnic) w różnych rejonach statku. Na wykonanie prac dostawało się akordowe karty pracy, na których wyszczególniony był zakres prac i wynagrodzenie. Na podstawie tych kart odbywało się tak zwane „krycie” za poszczególny miesiąc. Z tego pokrycia była wypłata. Przy przyjściu i wyjściu z pracy trzeba było odbić kartę zegarową, które umieszczone były w skrzynkach obok zegara. Każdy miał do nich dostęp. Ale do odbijania, karty wydawał mistrz. Karty miały nadruk z imieniem, nazwiskiem, datą i miejscem mojego urodzenia: Kościerzyna. Było to powodem wielu szykan ze strony współpracowników. „Ty Kaszubie” było najdelikatniejszym. Późniejsza moja interwencja w „rachubie” spowodowała usunięcie nadruku miejsca urodzenia. Wtedy nie było jeszcze ochrony danych osobowych.
Zakwaterowanie otrzymałem w pokoju 4-osobowym na Stogach, przy ul.Rozłogi 8/1. Mieszkałem z kolegami z klasy i pracy; Stasiu Stasiak, Tadek Szlachcikowski i Olek Pilszka. Dość daleko od pracy. Nie był to szczęśliwy przydział, a chciałem uczyć się dalej w Technikum, wiec postarałem się o pokój jednoosobowy. W planowaniu wydziału C-4, pracowała p. Aniela Krajewska, która właśnie zgłosiła swój mały pokoik do zakwaterowania i u Niej przez 4 lata (1972-1976) mieszkałem na Sochaczewskiej 2, we Wrzeszczu. Dobrze tam się mieszkało. Byłem jak członek rodziny. Zresztą do dzisiaj mamy kontakt. W r. 1970 mieszkałem w internacie słynnego III LO w Gdyni przy dawnej ul. Dzierżyńskiego, dzisiaj Legionów. Trafiłem tam przez dyrektora Bursy na ul. Leczkowa we Wrzeszczu (blisko ZSBO) gdzie Mama, która jak lwica starała się o miejsce dla mnie, wywalczyła kopertę z listem polecającym do kolegi dyrektora internatu w III LO. Przez przypadek zauważyłem, że w kopercie była karteczka tylko z napisem „załatw to”. I to wszystko bez żadnych prezentów, tylko siłą perswazji. Internat był bardzo blisko stadionu Arki Gdynia, przy ul. Ejsmonda, gdzie działaczem piłkarskim był mój wujek Mundek Kolasa, więc często bywałem na meczach. Był poniedziałek, 14 grudzień 1970r. Miałem praktykę na statku, gdy po śniadaniu, około 10.00 przełożeni mówią „jest strajk, wychodzimy”. Co to jest strajk? Wyprowadzono nas uczniów, przez IV bramę przy Stoczni Remontowej, potem do ul. Klinicznej. Miałem dylemat, czy iść do centrum Gdańska, czy też zawieść do wujostwa w Brzeźnie, 20 jajek, które miałem w torbie, a które dała mi Mama w czasie niedzielnych odwiedzin u Rodziców w Kościerzynie. Nadjechał tramwaj „13” do Brzeźna i zawiozłem te jajka. W kolejnym dniu w centrum Gdańska, zobaczyłem wówczas protesty robotnicze w całej krasie. Wybite szyby wystawowe, rabunek sklepów i kiosków, petardy i gazy łzawiące(których gryzący zapach pamiętam do dzisiaj), płonący budynek KW PZPR. Zamieszki i plądrowanie sklepów nie wróżyły nic dobrego i z obawy o własne życie postanowiłem wrócić do internatu w Gdyni. Kolejka jeździła tylko do Sopot, dalej trzeba było iść pieszo. Dobrze, że miałem czyste ręce, gdyż po drodze w okolicy Kolibek, patrol ZOMO sprawdzał, czy nie rzucałem kamieniami. 17 grudnia, w Gdyni po powrocie, koło południa, ze szkoły w Gdańsku, zakazano nam wychodzić z internatu, który został zamknięty. Wiedzieliśmy, że się coś w mieście dzieje, ale nikt wtedy nie przypuszczał że był to „czarny czwartek”. Wyskoczyliśmy z kolegami z I piętra na trawnik, aby zobaczyć co się dzieje. Stanąłem na ul. Partyzantów, vis-a vis budynku dzisiejszego Urzędu Miasta Gdyni. Oddziały milicji z ostrą bronią atakowały napierający tłum. Padły strzały. Stojącego przede mną chłopaka raniły. Osunął się na ziemię. Jacyś ludzie pomogli wsadzić Go na Żuka i wywieźć. Gdyby Go nie było przede mną, pewnie kulkę dostałbym ja. Krążące helikoptery zrzucały petardy i gazy łzawiące, a także ulotki. Zaczęliśmy uciekać na Wzgórze do pobliskiego kościoła. Po powrocie do rodziców, uradowałem szczególnie Mamę, która okropnie to przeżywała, w czym nie pomagały przejeżdżające przez Kościerzynę czołgi i inny wojskowy sprzęt. W szkole nastąpiła weryfikacja uczniów, ale mnie szczęśliwie udało się ją przejść.
Chciałem dalej się uczyć. Na dzienne kształcenie, z powodów finansowych nie było szans, wiec zostało wieczorowe. W Technikum Budowy Okrętów ”Conradinum” przy ul. Piramowicza we Wrzeszczu, utworzono dodatkowa klasę mechaniczną, wiec się zgłosiłem. Zmieniłem branżę na Budowę Maszyn i Urządzeń Okrętowych. 4 lata nauki, na bazie zawodówki. Jednym z wykładowców był Jerzy Dołężka. Nazywaliśmy Go „Ledeburyt”. Uczył technologii, a Jego konikiem był wykres ”żelazo-węgiel”, stąd pseudonim. Gnębił nas wszystkich. W Stoczni Gdańskiej im. Lenina, był kierownikiem wydziału odlewniczego S-2 ,a później Dyrektorem ds. pracowniczych. Niezły był z niego psycholog. Byłem w grupie zagrożonych negatywną oceną semestralną. Dość dobrze przygotowałem się do zaliczenia i pytań Pana profesora Dołężki się nie bałem. Usiadłem w pierwszej ławce naprzeciw wykładowcy i na każde pytanie miałem podniesioną rękę. Nie zapytał mnie ani razu. Po zakończonej lekcji podszedłem i pytam ”dlaczego Pan mnie nie zapytał?” „A Pan ma już zdane!”. I rzeczywiście. Ocenę miałem wystawioną pozytywnie.
Matura w 1975 r. Bal maturalny mieliśmy w nieistniejących już Łazienkach Północnych w Sopocie. Tematem pracy dyplomowej były pokrywy luków MacGregor, typu „Single Pull”- model i technologia. Rano praca, po południu stoczniowa stołówka przy bramie nr. 2 i do wieczora szkoła. I to po latach okazał się bardzo dobry wybór. Fizyczna praca elektromontera na statkach, w powiązaniu z wieczorową nauką, była dość męcząca. Zbliżała się matura. Był wolny etat pracy biurowej, starszego technologa na Wydziale Końcowego Wyposażania Statków M-1. (kier. Jan Konior). Zatrudniłem się tam od 1 marca 1975r. Byłem już prawie technikiem, więc mnie przyjęto. (kierownikiem sekcji był Kazik Skibicki, pracował tam też Florek Zajączkowski). Za dobrze zdaną maturę, średnia 4,0, Stocznia wypłaciła mi nagrodę w wysokości jednej pensji, 3400zł. To były bardzo potrzebne pieniądze, gdyż trwały przygotowania do mojego ślubu (09.10.1976). W międzyczasie robiłem duże starania w Dziale Mieszkaniowym i Zakwaterowań Stoczni na otrzymanie mieszkania. Nawet ze względów taktycznych wymeldowałem się z Gdańska, aby mieć dodatkowy argument i dojeżdżałem do pracy autobusem, dowożących stoczniowców do Stoczni Remontowej z Kościerzyny do Gdańska i z powrotem. Pobudka o 4.15, powrót 16.30.W końcu dopiąłem swego i w grudniu 1977r, mogłem z żoną wprowadzić się do własnego M-3 w Gdańsku Nowym Porcie. Proponowano mi poczekać jeszcze rok, to bym otrzymał mieszkanie na Osiedlu Młodych w Oliwie, ale bez balkonu. Wolałem brać od razu. Co mam to mam, a nie wiadomo co będzie za rok. Z mieszkaniami do dzisiaj nie jest łatwo. Na tym wydziale pracowałem do końca lutego 1979r. Szukałem pracy i wydziału, gdzie mógłbym pracować zgodnie ze swoim nowym wykształceniem i więcej zarabiać. Na chybił trafił, zadzwoniłem do działu Kontroli Jakości Silników, przy Zakładzie PS, twierdząc, że słyszałem o wolnych etatach. Trafiłem w 100%. Było wolne miejsce w kontroli Wydziału Kotlarsko-Spawalniczego, S-3. Kierownik działu KJs, mgr. inż. Maciej Multaniak zaprosił mnie na rozmowę. Trochę przepytał, czasami żartobliwie i od 1 marca 1979r. zostałem pracownikiem TKJ. I tak zaczęła się moja „kariera” Inspektora. Tam pracowałem najdłużej w swojej karierze zawodowej, bo 17 lat i zdobyłem dobra praktykę dla późniejszych działań w pracy Inspektora Kontroli Jakości, spawania i budowy konstrukcji stalowych. W mojej komórce KJs, wiele lat pracowałem z późniejszym kierownikiem działu, Ryszardem Mastalerzem i jego zastępcą Romualdem Barą, a także z współpracownikami z KJS-3, Józefem Margulą – moim pierwszym brygadzistą, Jankiem Ziółkowskim (który zginął tragicznie w przeddzień wigilii, przechodząc przez tory kolejowe w Sopocie, wracając do domu), Kazikiem Gołosiem, Heńkiem Śliwińskim, Zenkiem Nowakiem, Jurkiem Malinowskim, Leszkiem Kryczkowskim, Włodkiem Brzezińskim, Darkiem Chojką, Grzegorzem Różańskim (synem ówczesnego kierownika wydz. S-3, Jerzego Różańskego, który został nim po Jerzym Urbańskim), a na KJS-4 z Heńkiem Kowalskim, Rysiem Chojnackim, Heniem Mieczkowskim (z którym potem jeszcze razem pracowałem w firmie Gafako), Jankiem Sobierajem, Władkiem Wiśniewskim, Andrzejem Stępniewskim, Rysiem Wielickim, Bogdanem Mularczykiem, Edkiem Rolką, Adolfem Dalmatą i Marianem Tautem, a na KJS-5, z Włodkiem Sautyczem, z Kj kuźni S-1; Wiesiu Daniliszyn i Kazik Haska, a z Kj odlewni S-2 Jerzym Judkowiakiem i Markiem Radomskim. Co jakiś czas spotykaliśmy się w mniejszym lub większym gronie na imprezach imieninowo-urodzinowych. Zbudowało to dobrą atmosferę w pracy, a także owocowało więzami koleżeńskimi. W tamtych czasach każdy musiał mieć pracę. Więc było trochę przelimitowania zatrudnienia. Płace były niskie, starczało od „pierwszego do pierwszego”. Dzisiaj, wtedy pracę 3-4 ludzi, może wykonać i wykonuje jedna osoba.
Była druga połowa lipca 1980r. Biuro turystyczne Juventur, organizowało wycieczkę kibiców na Igrzyska Olimpijskie do Moskwy. Jedyna taka okazja, która może się już nie powtórzyć, aby zobaczyć imprezę tej rangi-mimo bojkotu państw zachodnich i na żywo poczuć atmosferę oraz obejrzeć Igrzyska Olimpijskie. Teściowa wspomogła mnie finansowo do wycieczki i pojechałem. Wspaniałe dwa tygodnie. Poznałem i zwiedziłem miasto, zdobyłem parę autografów sławnych sportowców, a przede wszystkim widziałem na żywo zdobycie 3-ch złotych medali przez naszych rodaków. Wróciłem tydzień przed wybuchem strajków. Czuć było atmosferę niepewności, że coś się wydarzy i rzeczywiście. 14 sierpnia 1980r. wybuchł strajk, który zmienił oblicze naszego kraju. Byłem tam w środku tych wydarzeń, widziałem to wszystko z bliska i przeżywałem niepokoje strajkujących o jego los. Spałem na styropianie w naszym biurze TKj na wydz.S-3, chociaż miałem przepustki na wyjście i niekiedy spałem w domu, gdyż Żona Teresa była w 5 m-cu ciąży z nasza córeczką Joasią. Rano wracałem do stoczni do strajkujących. W ramach rekompensaty zobowiązałem się do charytatywnej pomocy żywnościowej. W uzgodnieniu z kościerskim piekarzem, Bernardem Jarzębińskim, przywiozłem od Niego cały mój osobowy samochód Renault 11, kaszubskiego chleba. Potem stoczniowa Solidarność wysłała Mu dyplom z podziękowaniem, a ja otrzymałem uścisk dłoni ks. prałata Henryka Jankowskiego. Ale satysfakcja i poklask wśród kolegów był. Ten protest unaocznił mi i otworzył oczy na wiele spraw społeczno-politycznych, których wcześniej nie dostrzegałem .Z moich poglądów umiarkowano-lewicowych, stałem się chrześcijańskim konserwatystą. Poznałem wielu interesujących ludzi z organizacji i obsługi strajku. Z niektórymi do dzisiaj mam kontakt. Cały archiwalny materiał ze strajku-grubą teczkę, oddałem w postaci daru, w tym moją przepustkę stoczniową, prasę opozycyjną oraz reżimową, biuletyny, informatory, ulotki, plakaty, utwory artystyczne oraz fotografie, do Wydziału Muzealno-Archiwalnego i Biblioteki, Europejskiemu Centrum Solidarności. Ciekawa sprawa była z przepustką, na której był autograf Lecha Wałęsy.Za zauważenie tego przez Strażników Przemysłowych były kłopoty, ze zwolnieniami z pracy włącznie. Prowadzenie kontroli spawania i budowy kotłów okrętowych LM, VX, KW, zbiorników sprężonego powietrza oraz elementów silników okrętowych i czasami z obróbki mechanicznej odbywało się na zgłoszenia mistrzów; Ryszarda Łukasika, Henryka Troki, Janusza Bartołda, Szymona Borodzicza, Bogdana Pawliny, Stasia Wajgelta czy Rysia Volkmanna. Po pozytywnym odbiorze robót następowało zdawanie dla armatorów i inspektorów Towarzystw Klasyfikacyjnych.
Praca w KJs trwała do 30.06.1996,z krótkimi urlopami bezpłatnymi na zagraniczne wyjazdy do pracy kontraktowej. W okresie 06.1984 do 03.1985 pracowałem jak ślusarz-wiertacz przy dyletacjach mostowych w Stavby Silnic a Żeleznic w Czeskiej Pradze, a w czasie 06.1989 do 02.1991r.w NRD (Groschenau i Drezno-Radebeul), jako preser odkuwek siekier i młotków, ślusarz-mechanik , a czasami lakiernik. Wyjazdy te pozwoliły mojej rodzinie odbudować się finansowo. Kurs Kontrolerów Robót Spawalniczych II stopnia(06.1980) w Szkole Spawalniczej Stoczni Gdańskiej(kier.A.Chłopek),a także wysłanie mnie na Studium Podyplomowe-Zarządzanie Jakością i Wybrane Problemy Spawalnicze w 1992-93 na Wydział Mechaniczny Politechniki Gdańskiej, pozwoliły mi uzyskać uprawnienia Inspektora, a także dowartościować i zbudować pewność swojej wiedzy i inspekcji na odbiorach.
Po przejęciu wydz .S-3 i S-4 w lipcu 1996r.przez spółkę Marine Metal ,dalej wykonywałem obowiązki kontrolera jakości produkcji ,ale szkoda ,że się zgodziłem na ta pracę(bałem się ,że nie znajdę pracy), bo mogłem dostać znaczną odprawę za likwidację Stoczni Gdańskiej i później zatrudnić się(od 04. 1998)w Fabryce Pojazdów Marcam Kogel w Pruszczu Gdańskim, gdzie dostałem propozycję pracy. Nie chciano mnie zwolnić za porozumieniem stron. Mój kierownik w porozumieniu z dyrektorem Marine Metal ,złośliwie dali mi 3 m-czne wypowiedzenie. Dobrze, że w Pruszczu na mnie poczekali. Skok zarobkowy był 100%.Kierowałem tam 6 osobową grupą komórki KJ w produkcji naczep tirowskich. W marcu 2000 firma zbankrutowała i trzeba było szukać pracy. Etat znalazłem ponownie w stoczni,tyle że holenderskiej Damen Shipyards w Gdyni, gdzie kierownikiem KJ był kolega z TKJ Stoczni Gdańskiej; Adam Bąk. Tam byłem inspektorem ds. odbiorów technicznych budowy kadłubów Yachtów „Amels” oraz holowników z pracami wyposażeniowymi i próbami morskimi włącznie. Karierę w tej firmie przerwała choroba zwyrodnieniowa stawu biodrowego i operacja (12.2007r) wstawienia endoprotezy. Prawie rok przerwy na zwolnieniu lekarskim i rehabilitacji spowodował wypadniecie z rynku pracy. Poznałem smak bezrobocia. Pracę znalazłem dopiero w 07.2009r w Żukowie. Firma BeckmanVolmer zatrudniła mnie jako specjalistę jakości wykonania, spawania i malowania konstrukcji ram elektrowni wiatrowych i maszyn rolniczych. Postarałem się tam wprowadzić jakość pracy na trochę wyższy poziom. Pracowałem tam do rekonstrukcji zakładu , do 02.2010r w międzyczasie odbywając swój pierwszy w życiu lot samolotem, dodatkowo służbowo, do Dortmundu, aby zapoznać się z funkcjonowaniem i produkcją macierzystej firmy w Reine. Ku zdziwieniu dyrektora ds. produkcji, byłem przewidziany do zwolnienia, ale bez odprawy. Z tym się nie mogłem zgodzić. 1 m-czną odprawę otrzymałem, dopiero po wyroku Sądu Pracy w Kartuzach. Ale trzeba pracować dalej. Do emerytury jeszcze 4 lata. Zaczęła się budowa Stadionu w Gdańsku na Euro 2012. Zrobiłem kurs badań wizualnych VT-2 , (kosztował tyle, ile otrzymałem za odprawę) i po zdaniu egzaminu otrzymałem certyfikat kompetencji Urzędu Dozoru Technicznego. Zatrudniono mnie w firmach Martifer-Gliwice i Elektromontaż-Katowice, podwykonawcom Hydrobudowy, przy nadzorze wykonania spawania i całej konstrukcji stalowej dźwigarów stadionu (82szt.).Po odbiorze własnym, następowało zdawanie do inspektora nadzoru spółki BIEG 2012. Tworzyłem dokumentację i zapisy jakościowe każdego wiązara. Po zakończeniu prac budowy stadionu, otrzymałem propozycję nadzoru budowy Gazoportu w Świnoujściu, ale dla mnie było to za daleko. Nie byłem przecież kawalerem. Od lipca do października 2011,byłem mistrzem produkcji w firmie produkującej systemy orynnowania; Dablex. Następnie w 2012r.był kontrakt, po przez wygraną aplikację w biurze rekrutacyjnym, jako mistrz-mechanik w prowadzeniu budowy i prób morskich wyposażenia mechanicznego(systemy rurociągów, silnik, linia wału i napędy) Yachtu „Andros”w Alu-International Gdańsk. Po jego zakończeniu zadzwonił telefon od vice-prezesa firmy Gafako z Gdyni, (Lech Wiankowski, prezes Henryk Jankowski), która powstała na bazie wydziałów S-3 i S-4 Stoczni Gdańskiej z propozycją pracy. I tak w marcu 2013r, wróciłem do kontroli prac wśród kolegów z którymi w Stoczni Gdańskiej zaczynałem nadzór i odbiory ich pracy. Teraz to były konstrukcje typu off-shore. Suwnice bramowe, bębny i wciągarki kotwiczne, fundamenty silników.
Historia zatoczyła koło. Mogłem już też przejść na emeryturę, co definitywnie nastąpiło w lutym 2018r. Jest teraz czas na zwiedzenia odleglejszych zakątków świata -udało się nam z żoną Terenią być w Teheranie, Tajlandii, Egipcie, Turcji, a przede wszystkim spędzać czas z rodziną i dziećmi : Joanną oraz Sebastianem, którzy mieszkają w Anglii,(Manchester i Cambrigde) dwiema wnuczkami ; Mią od córki oraz Nadią i wnuczkiem Mickeyem od syna. To daje wiele radości, a i ważna jest więź międzypokoleniowa. Oby tylko zdrowie dopisywało.
Zdjęcie z biura KJ Gafako w Gdyni. Rok 2016. Autor drugi od lewej
Stoją od lewej strony; Darek Makarewicz-kierownik Kontroli Jakości w Gafako ,oraz specjaliści Kontroli Jakości; Gerard-Andrzej Thrun- autor niniejszego pamiętnika, Maciek Stępka i Heniek Mieczkowski-z którym też pracowałem w TKJ-S-4 Stoczni Gdańskiej im.Lenina.